Chodziłem po pokoju bez celu już od dobrej godziny. Pomimo iż ból nóg już mnie męczył ja chodziłem dalej. Byle zestresowany, a może i nawet przestraszony. Co chwila maczałem mocno ogonem, jakby był to tik nerwowy. Mao leżał sobie wygodnie na łóżku. Jedyną oznaką iż ten żyje była powoli podnosząca się oraz opadająca jego klatka piersiowa. Uchylił jedno oko zaczynając śledzić mnie zmęczonym wzrokiem.
-Uspokój się. Nic mu nie będzie...- powiedział kot ponownie zamykając oko, lecz za to przyciągnął się po czym wskoczył na szafę.
-Ale wiesz do czego on jest zdolny...- zacząłem narzekać jak małe dziecko.
-Bez paniki. Co on mu niby takiego strasznego zrobi. Ogoli mu ogon?- po tym co właśnie powiedział spojrzałem na niego zdenerwowany. -To był żart... dobra, połączę się...- jakoś mi ulżyło. Wyszedłem z pokoju by Mao miał spokój (oczywiście nie wyszedłem po dobroci).
Przemierzałem korytarze poszukując jakiegoś zajęcia. Dopiero teraz dobitnie zdałem sobie sprawę z tego iż znajduje się tutaj tak wiele ras. Mogę wyczuć każdą z nich, nie wiem czy to dobrze, czy właśnie przeciwnie... W końcu wyszedłem z ogromnego budynku. Ruszyłem w stronę drzew. Wybrałem jedno z rozłożystymi gałęziami po czym wdrapałem się na nie (albo raczej wskoczyłem). Ułożyłem się wygodnie formując średniej wielkości dymek mojego lisiego ognia. Ten odleciał pośpiesznie, lecz za kilka chwil wrócił z butelką sake. Powoli pijąc trunek usłyszałem głos dochodzący z dołu...
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz