Weszłam do klasy i powiedziałam niepewne "Bondziorno", czy jakoś tak (mój włoski leży i kwiczy, niestety, nic już z niego nie pamiętam :c) a malarz uśmiechnął się pod nosem i wrócił do malowanego obrazu. Widać było, że to jego pasja i styl życia. Usiadłam w ławce nieopodal Seishin i zafascynowana obserwowałam perfekcyjne ruchy pędzla na płótnie. Po chwili jednak położyłam głowę na skrzyżowanych, opartych o stół rękach i przymknęłam oczy, pogrążając się w ciszy i spokoju. Do czasu, gdy w klasie nie rozbrzmiały donośne, włoskie zdania nauczyciela. Mówił coś w wielkim uniesieniu, pokazując różne elementy obrazu. Skonsternowana spojrzałam w stronę Seishin, a ta odwzajemniła porozumiewawcze spojrzenie typu: "Weź się człowieku domyśl, o co tu chodzi..." i odwróciła się na powrót w stronę okna, a ja w stronę pana Leonarda. Reszta lekcji minęła nam w milczeniu.
< Seishin, wybacz, proszę, że tak długo. Wyobraź sobie, że zapomniałam (A to żadna nowość, jeśli o mnie chodzi.) Brak weny przemawia przez te linijki, słyszysz jego głos? SŁYSZYSZ??? :P>