-Daleko jeszcze? - mruknąłem.
-Nie, to ten budynek - wskazała Meki palcem.
-Masz może ognia? - spytałem. Meki kiwnęła głową, a gdy wsadziłem papierosa do ust to końcówka zapaliła się przez chwilę niebieskim płomieniem. Zaciągnąłem się, wypuściłem dym.
-Dzięki - mrugnąłem do niej fikuśnie. Zobaczyłem jak chłopak o bliżej nieokreślonym kolorze włosów wytacza się z baru.
-Emm... więc... tak, to mój brat, Nick - zawstydziła się Meki.
-Taak, to widać. Od razu - powiedziałem tonem przesiąkniętym ironią. Nick zaczął coś bełkotać.
<Meki, Nick? I chuj, że to jedna osoba xxD>
piątek, 5 grudnia 2014
Od Reiko cd. opowiadania Scarlet
-Ja... ja... - jąkała się Scarlet.
-Więc ty też robisz sobie ze mnie jaja? - uśmiechnąłem się rubaśnie. Wyciągnąłem do niej ręce i pomogłem jej wstać. Po jej zaróżowionych policzkach spływały łzy. Wiem, że to głupie, ale pięknie wyglądała gdy tak płakała na tle księżyca. Przytuliłem ją i czułem jak wtula głowę w mój bark. Westchnąłem i zeskoczyłem z dachu z Scarlet w ramionach. W trakcie lotu nie odezwała się ani na moment, ale za to poczułem jak jej paznokcie boleśnie wbijają mi się w skórę. Rozwinąłem skrzydła i jakiś metr nad ziemią wzbiłem się w powietrze. Dopiero teraz dziewczyna zaczęła drzeć się w niebo głosy, ale chyba z radości. Wydaje mi się, że nigdy nie leciała. Dolecieliśmy do sadu gdzie delikatnie wylądowałem na ziemi, a przynajmniej Scarlet. Ja zaczepiłem czubkiem podeszwy glana o kamyk i wpadłem do stawu. Wynurzyłem się powoli i nigdzie jej nie widziałem. Ogarnął mnie strach. Wyskoczyłem z wody, ale znów się o coś potknąłem i upadłem na placka. To była Scarlet która krztusiła się ze śmiechu.
-O, kurwa. Zajęte - usłyszałem z nienacka. Był to Nick trzymający za rękę na wpół rozebraną blondynkę. Ja i Scarlet spojrzeliśmy sobie w oczy i jeszcze raz się uśmialiśmy.
-Chciałaś skoczyć? Dlaczego? - spytałem. Stykaliśmy się czołami, ale ona bała się spojrzeć mi w oczy - Serio, ja też nie mam w życiu łatwo.
Sprawiała wrażenie zamurowanej. Nie wiedziała co powiedzieć.
-Nie rozumiesz... - szlochnęła ocierając krew z rozciętego nadgarstka.
-Rozumiem... - mruknąłem podwijając rękawy. Moje ręce były dosłownie pokiereszowane. Całe były pokryte brązowo cielistymi bliznami - Nie wiem czy ktoś cię może zrozumieć bardziej niż ja.
<Scarlet? Jakby co to nie wpisuj wyrazów dźwiękonaśladowczych Nicka ;-;>
-Więc ty też robisz sobie ze mnie jaja? - uśmiechnąłem się rubaśnie. Wyciągnąłem do niej ręce i pomogłem jej wstać. Po jej zaróżowionych policzkach spływały łzy. Wiem, że to głupie, ale pięknie wyglądała gdy tak płakała na tle księżyca. Przytuliłem ją i czułem jak wtula głowę w mój bark. Westchnąłem i zeskoczyłem z dachu z Scarlet w ramionach. W trakcie lotu nie odezwała się ani na moment, ale za to poczułem jak jej paznokcie boleśnie wbijają mi się w skórę. Rozwinąłem skrzydła i jakiś metr nad ziemią wzbiłem się w powietrze. Dopiero teraz dziewczyna zaczęła drzeć się w niebo głosy, ale chyba z radości. Wydaje mi się, że nigdy nie leciała. Dolecieliśmy do sadu gdzie delikatnie wylądowałem na ziemi, a przynajmniej Scarlet. Ja zaczepiłem czubkiem podeszwy glana o kamyk i wpadłem do stawu. Wynurzyłem się powoli i nigdzie jej nie widziałem. Ogarnął mnie strach. Wyskoczyłem z wody, ale znów się o coś potknąłem i upadłem na placka. To była Scarlet która krztusiła się ze śmiechu.
-O, kurwa. Zajęte - usłyszałem z nienacka. Był to Nick trzymający za rękę na wpół rozebraną blondynkę. Ja i Scarlet spojrzeliśmy sobie w oczy i jeszcze raz się uśmialiśmy.
-Chciałaś skoczyć? Dlaczego? - spytałem. Stykaliśmy się czołami, ale ona bała się spojrzeć mi w oczy - Serio, ja też nie mam w życiu łatwo.
Sprawiała wrażenie zamurowanej. Nie wiedziała co powiedzieć.
-Nie rozumiesz... - szlochnęła ocierając krew z rozciętego nadgarstka.
-Rozumiem... - mruknąłem podwijając rękawy. Moje ręce były dosłownie pokiereszowane. Całe były pokryte brązowo cielistymi bliznami - Nie wiem czy ktoś cię może zrozumieć bardziej niż ja.
<Scarlet? Jakby co to nie wpisuj wyrazów dźwiękonaśladowczych Nicka ;-;>
Od Toshiro do Aithne
-Co o tym sądzisz Hyorinmaru? – zapytałem patrząc w bok. Zanpaktou zmaterializował się przed moimi oczami.
-Chodzi ci o to miejsce, czy wysłanie cię do tej szkoły? – zapytał.
-I jedno i drugie – odpowiedziałem i zacząłem się przebierać.
-Wydaje mi się, że powinieneś być teraz w Soul Society. Sam poradziłbyś sobie z opanowaniem mocy, którą posiadasz – westchnąłem i skończyłem zakładać czarne kimono. Z wieszaka zdjąłem białe, kapitańskie haori i otworzyłem drzwi.
-Też tak sądzę. Nie podoba mi się to – wziąłem do ręki pochwę od katany i przerzuciłem ją przez plecy. Poprawiłem pas, do której była przyczepiona. – Chodźmy się przejść – ponownie przybrał postać miecza. Używając shunpo wyszedłem z akademii. Skierowałem się do ogrodu. Nie minęło kilka sekund jak już w nim stałem.
-Zimowy krajobraz jest taki piękny – odezwał się Hyorinmaru.
-Masz rację – przytaknąłem i zacząłem iść przed siebie.
-Wracając do naszej wcześniejszej rozmowy – zaczął iść koło mnie. – To miejsce chyba nie jest takie złe.
-Może i nie jest. Wydaje mi się jednak, że w niczym mi tu nie pomogą. To jest sprawa, którą musimy załatwić sami – westchnąłem.
-No tak, ale…
-Skończmy ten temat – wrócił do postaci katany. Szedłem spokojnie przed siebie. Po drodze oglądałem zimowe krajobrazy.
-Hej, chłopczyku! – usłyszałem czyjś głos. Zza drzewa wyłonił się mężczyzna. – Zgubiłeś się? Co ty tutaj robisz. To nie jest podstawówka – zaczął czochrać moje włosy. Na moim czole pojawiła się żyłka. – Jak się nazywasz? – zapytał kucając przede mną.
-Hitsugaya Toshiro. Jestem uczniem te szkoły – burknąłem pod nosem.
-Nie wyglądasz na licealistę – wstał. – Jestem Miłosz. Gajowy i zarządca tego ogrodu. Miło mi cię poznać.
-Mi również.
-Szukasz czegoś?
-Rozglądam się i przy okazji szukam spokojnego miejsca na trening.
-Jeśli wyjdziesz z ogrodu i skierujesz się na północny-wschód powinieneś trafić nad jeziorko. Nie ma tam teraz tłumów. Powinno być dobrze.
-Dziękuję – używając shunpo skierowałem się we wskazane miejsce. Po chwili stałem na kamieniu pośrodku zamarzniętego jeziora.
-Powinno być dobrze – powiedział Hyorinmaru.
-Mhm – rozglądnąłem się. Zauważyłem dziewczynę siedzącą pod drzewem. Była ubrana w niebieską sukienkę, a jej włosy przypominały śnieg. Czułem, jak wiatr staje się coraz chłodniejszy.
<Aithne? To do ciebie iksde.>
-Chodzi ci o to miejsce, czy wysłanie cię do tej szkoły? – zapytał.
-I jedno i drugie – odpowiedziałem i zacząłem się przebierać.
-Wydaje mi się, że powinieneś być teraz w Soul Society. Sam poradziłbyś sobie z opanowaniem mocy, którą posiadasz – westchnąłem i skończyłem zakładać czarne kimono. Z wieszaka zdjąłem białe, kapitańskie haori i otworzyłem drzwi.
-Też tak sądzę. Nie podoba mi się to – wziąłem do ręki pochwę od katany i przerzuciłem ją przez plecy. Poprawiłem pas, do której była przyczepiona. – Chodźmy się przejść – ponownie przybrał postać miecza. Używając shunpo wyszedłem z akademii. Skierowałem się do ogrodu. Nie minęło kilka sekund jak już w nim stałem.
-Zimowy krajobraz jest taki piękny – odezwał się Hyorinmaru.
-Masz rację – przytaknąłem i zacząłem iść przed siebie.
-Wracając do naszej wcześniejszej rozmowy – zaczął iść koło mnie. – To miejsce chyba nie jest takie złe.
-Może i nie jest. Wydaje mi się jednak, że w niczym mi tu nie pomogą. To jest sprawa, którą musimy załatwić sami – westchnąłem.
-No tak, ale…
-Skończmy ten temat – wrócił do postaci katany. Szedłem spokojnie przed siebie. Po drodze oglądałem zimowe krajobrazy.
-Hej, chłopczyku! – usłyszałem czyjś głos. Zza drzewa wyłonił się mężczyzna. – Zgubiłeś się? Co ty tutaj robisz. To nie jest podstawówka – zaczął czochrać moje włosy. Na moim czole pojawiła się żyłka. – Jak się nazywasz? – zapytał kucając przede mną.
-Hitsugaya Toshiro. Jestem uczniem te szkoły – burknąłem pod nosem.
-Nie wyglądasz na licealistę – wstał. – Jestem Miłosz. Gajowy i zarządca tego ogrodu. Miło mi cię poznać.
-Mi również.
-Szukasz czegoś?
-Rozglądam się i przy okazji szukam spokojnego miejsca na trening.
-Jeśli wyjdziesz z ogrodu i skierujesz się na północny-wschód powinieneś trafić nad jeziorko. Nie ma tam teraz tłumów. Powinno być dobrze.
-Dziękuję – używając shunpo skierowałem się we wskazane miejsce. Po chwili stałem na kamieniu pośrodku zamarzniętego jeziora.
-Powinno być dobrze – powiedział Hyorinmaru.
-Mhm – rozglądnąłem się. Zauważyłem dziewczynę siedzącą pod drzewem. Była ubrana w niebieską sukienkę, a jej włosy przypominały śnieg. Czułem, jak wiatr staje się coraz chłodniejszy.
<Aithne? To do ciebie iksde.>
Od Metro cd. opowiadania Nick'a
Zawahałam się. Iść czy nie? W sumie to nie miałam nic przeciwko, ale jednak coś mówiło mi „nie”.
- No… dobrze – wyjąkałam niepewna swej decyzji.
- Ekstra! Wyluzuj się, dobrze będzie.
Skinęłam głową i ruszyłam za Nick’iem. Prowadził mnie nieznanym dotąd korytarzem. Było tu mniej tłoczno niż w kawiarni, ale i tak mnóstwo uczniów szło gdzieś lub po prostu stało i rozmawiało. W końcu dotarliśmy do dużych drzwi oznaczonych napisem „Historia”. Nick ostrożnie uchylił drzwi i wślizgnął się do środka. Poszłam w jego ślady. Znalazłam się w zagraconym pomieszczeniu gdzie przydałoby się otworzyć okno.
- Skąd on ma tyle rupieci? – spytałam.
Nick roześmiał się.
- Roth jest duchem. Przez całe swoje „długie życie” zgromadził różne gadżety.
Przyjrzałam się uważnie staremu pianinu, które na klawiszach miało wypisane dziwne, runiczne znaki. Spojrzałam na Nick’a. Chłopak właśnie przegrzebywał zawartość drewnianej, zakurzonej skrzyni.
- Nic ciekawego – mruknął i zatrzasnął wieko.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? – rozległ się głos.
Podskoczyliśmy jak oparzeni. W drzwiach stał profesor Roth.
< Nick?>
- No… dobrze – wyjąkałam niepewna swej decyzji.
- Ekstra! Wyluzuj się, dobrze będzie.
Skinęłam głową i ruszyłam za Nick’iem. Prowadził mnie nieznanym dotąd korytarzem. Było tu mniej tłoczno niż w kawiarni, ale i tak mnóstwo uczniów szło gdzieś lub po prostu stało i rozmawiało. W końcu dotarliśmy do dużych drzwi oznaczonych napisem „Historia”. Nick ostrożnie uchylił drzwi i wślizgnął się do środka. Poszłam w jego ślady. Znalazłam się w zagraconym pomieszczeniu gdzie przydałoby się otworzyć okno.
- Skąd on ma tyle rupieci? – spytałam.
Nick roześmiał się.
- Roth jest duchem. Przez całe swoje „długie życie” zgromadził różne gadżety.
Przyjrzałam się uważnie staremu pianinu, które na klawiszach miało wypisane dziwne, runiczne znaki. Spojrzałam na Nick’a. Chłopak właśnie przegrzebywał zawartość drewnianej, zakurzonej skrzyni.
- Nic ciekawego – mruknął i zatrzasnął wieko.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? – rozległ się głos.
Podskoczyliśmy jak oparzeni. W drzwiach stał profesor Roth.
< Nick?>
Od Aithne cd. opowiadania Seishin
Przyznam, że obudzenie się w sali chorych było dla mnie lekkim zaskoczeniem. Przeciągnęłam się lekko i natychmiast poczułam dziwne, acz wielce zabawne uczucie. Pomachałam rękami w powietrzu i zrobiłam parę innych, głupich ruchów, przyprawiając połowę sali o facepalm'y. Gdy ryknęłam nieopanowanym śmiechem, dołączyła do nich cała sala, a głośne plaśnięcia dłoni o czoła przywołały panią Nasu.
- Co tu się dzieje? - spytała zaskoczona.
- Proszę pani, proszę jej coś powiedzieć, nie wytrzymam z nią dłużej. - załkała nastolatka o wyjątkowo mocnym makijażu i podłym wyrazie twarzy. Uśmiechnęłam się do niej szeroko i pomachałam energicznie, krzycząc chyba coś o słoniu noszącym jej imię i tańczącym w tutejszym parku na ósmej z rzędu gałęzi drzewa znajdującego się na przeciw człowieka stojącego centralnie przy tej ze ścian fontanny, która przedstawia gąsienicę w rycerskiej zbroi walczącą z pikatchu o ostatni kawałek pizzy zjedzony w ostateczności przez mroczny płomień ogniska rozpalonego przez mój T-shirt na chmurce znajdującej się o godzinie 18:62 dnia 21 lutego centralnie nad ową fontanną. Należy wspomnieć, iż mój T-shirt miał obrazek przedstawiający Pinkie Pie w przebraniu kota przebranego za kota. Dziewczyna uniosła z pogardą brwi, odwróciła się na drugą stronę i przykryła kołderką, dodatkowo zakrywając uszy poduszką, gdy zaczęłam miauczeć.
***
- Seishin! - zakrzyknęłam radośnie, gdy przyjaciółka weszła do sali chorych. W drzwiach zatrzymała ją pani Nasu, zapewne ostrzegając przed moim fatalnym zachowaniem. Doprawdy nie wiem, dlaczego. Przecież zachowywałam się całkowicie normalnie!
- Jak się masz? - spytała, siadając na krześle obok łóżka.
- Genialnie! Widzisz tą dziewczynę, o tam? - wskazałam na osobę, z którą przeprowadziłam konwersację dzisiejszego poranka. - Ona ma herbatkę! Dlaczego ja nie? - zmarszczyłam brwi. To nie było sprawiedliwe.
- Może wolisz meliskę? - spytała, wyciągając z kieszeni woreczek wypełniony jakimś ususzonym zielskiem. A ja wiedziałam, jakim. Ha! Dlaczego wiedziałam? Bo się spytała, czy chcę m e l i s k ę .
- MELIIIIIISKAAAAA!!! - wykrzyknęłam, wyrywając jej woreczek z ręki i nabrałam szczyptę listków (Listków? Z której części tego czegoś robi się to coś do uspokajania?) na dłoń z zamiarem jej połknięcia. Szczypty listków, oczywiście, nie miałam na myśli dłoni.
Seishin wyrwała mi z ręki zarówno woreczek, jak i wytrząsnęła z drugiej listki melisy.
- Przestań. - skarciła mnie. - To się parzy, nie je na surowo.
- Parzy?! - pisnęłam i schowałam się pod kołdrę, z głową włącznie. - Ja nie lubię, jak coś parzy.
I choć nie widziałam miny Seishin, mogłam wywnioskować, że dokładnie w tamtym momencie przewróciła oczami. Usłyszałam szuranie krzesła i odrzuciłam kołderkę, zaskoczona faktem, że Seishin odchodziła właśnie od mojego łóżka.
- Seishin... - jęknęłam. - Nie zostawiaj mnie...
- Wariatko, idę tylko zagrzać wodę na meliskę! - roześmiała się.
Po chwili wróciła z kubkiem, na którego dnie osadziły się już ciemnozielone liście. Podała mi go i podszedła do pani Nasu.
- Dziękuję. - szepnęła do niej nauczycielka, najwyraźniej nieświadoma mojego dobrego słuchu.
- Za co jej Pani dziękuje? To JA mam meliskę, nie pani! - uśmiechnęłam się dumą. Bo to JA, nie PANI, miałam melisę.
< Seishin? Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać. I za błędy, powtórki czy co tam jeszcze też przepraszam. Mojej Wenie chyba bardzo spodobało się na Syberii, bo zaprosiła tam też Ochotę do Pracy. No i zostałam sama . Co do tego opowiadania, to Aithne za niedługo przejdzie... a przynajmniej powinno :') . >
- Co tu się dzieje? - spytała zaskoczona.
- Proszę pani, proszę jej coś powiedzieć, nie wytrzymam z nią dłużej. - załkała nastolatka o wyjątkowo mocnym makijażu i podłym wyrazie twarzy. Uśmiechnęłam się do niej szeroko i pomachałam energicznie, krzycząc chyba coś o słoniu noszącym jej imię i tańczącym w tutejszym parku na ósmej z rzędu gałęzi drzewa znajdującego się na przeciw człowieka stojącego centralnie przy tej ze ścian fontanny, która przedstawia gąsienicę w rycerskiej zbroi walczącą z pikatchu o ostatni kawałek pizzy zjedzony w ostateczności przez mroczny płomień ogniska rozpalonego przez mój T-shirt na chmurce znajdującej się o godzinie 18:62 dnia 21 lutego centralnie nad ową fontanną. Należy wspomnieć, iż mój T-shirt miał obrazek przedstawiający Pinkie Pie w przebraniu kota przebranego za kota. Dziewczyna uniosła z pogardą brwi, odwróciła się na drugą stronę i przykryła kołderką, dodatkowo zakrywając uszy poduszką, gdy zaczęłam miauczeć.
***
- Seishin! - zakrzyknęłam radośnie, gdy przyjaciółka weszła do sali chorych. W drzwiach zatrzymała ją pani Nasu, zapewne ostrzegając przed moim fatalnym zachowaniem. Doprawdy nie wiem, dlaczego. Przecież zachowywałam się całkowicie normalnie!
- Jak się masz? - spytała, siadając na krześle obok łóżka.
- Genialnie! Widzisz tą dziewczynę, o tam? - wskazałam na osobę, z którą przeprowadziłam konwersację dzisiejszego poranka. - Ona ma herbatkę! Dlaczego ja nie? - zmarszczyłam brwi. To nie było sprawiedliwe.
- Może wolisz meliskę? - spytała, wyciągając z kieszeni woreczek wypełniony jakimś ususzonym zielskiem. A ja wiedziałam, jakim. Ha! Dlaczego wiedziałam? Bo się spytała, czy chcę m e l i s k ę .
- MELIIIIIISKAAAAA!!! - wykrzyknęłam, wyrywając jej woreczek z ręki i nabrałam szczyptę listków (Listków? Z której części tego czegoś robi się to coś do uspokajania?) na dłoń z zamiarem jej połknięcia. Szczypty listków, oczywiście, nie miałam na myśli dłoni.
Seishin wyrwała mi z ręki zarówno woreczek, jak i wytrząsnęła z drugiej listki melisy.
- Przestań. - skarciła mnie. - To się parzy, nie je na surowo.
- Parzy?! - pisnęłam i schowałam się pod kołdrę, z głową włącznie. - Ja nie lubię, jak coś parzy.
I choć nie widziałam miny Seishin, mogłam wywnioskować, że dokładnie w tamtym momencie przewróciła oczami. Usłyszałam szuranie krzesła i odrzuciłam kołderkę, zaskoczona faktem, że Seishin odchodziła właśnie od mojego łóżka.
- Seishin... - jęknęłam. - Nie zostawiaj mnie...
- Wariatko, idę tylko zagrzać wodę na meliskę! - roześmiała się.
Po chwili wróciła z kubkiem, na którego dnie osadziły się już ciemnozielone liście. Podała mi go i podszedła do pani Nasu.
- Dziękuję. - szepnęła do niej nauczycielka, najwyraźniej nieświadoma mojego dobrego słuchu.
- Za co jej Pani dziękuje? To JA mam meliskę, nie pani! - uśmiechnęłam się dumą. Bo to JA, nie PANI, miałam melisę.
< Seishin? Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać. I za błędy, powtórki czy co tam jeszcze też przepraszam. Mojej Wenie chyba bardzo spodobało się na Syberii, bo zaprosiła tam też Ochotę do Pracy. No i zostałam sama . Co do tego opowiadania, to Aithne za niedługo przejdzie... a przynajmniej powinno :') . >
Od Scarlet cd. opowiadania Reiko
Chciałam go zatrzymać, żeby ze mną został – czułam się taka samotna. Jednak zdołałam tylko wykrztusić:
- Jasne … pa.
Usiadłam pod ścianą i schowałam głowę w ramionach. Dlaczego to wszystko jest takie trudne?! Ze złości kopnęłam jakąś butelkę. Plastik potoczył się z głośnym stukotem po korytarzu. Spłoszona pobiegłam szybko na dwór. Schowałam się w pobliskich krzakach i czekałam. Policzyłam w myśli do dwustu i dopiero potem udało mi się wyjść. Nadal rozjuszona wdrapałam się na dach i spojrzałam na wielki, błyszczący księżyc.
- Czego tak świecisz i przyglądasz się moim kłopotom?! – zapytałam cała we łzach – Nie masz nic lepszego do roboty?!
Pobiegłam przed siebie balansując po obluzowanych dachówkach. Po chwili złapały mnie jakieś ręce i przytrzymały.
- Zostaw mnie! Chcę skoczyć! – krzyknęłam zdławionym głosem. Jednak ten ktoś mnie nie puścił tylko mocniej szarpnął tak, że upadłam na plecy.
- Człowieku ogarnij … - urwałam, bo przede mną stał Reiko.
(Reiko?)
- Jasne … pa.
Usiadłam pod ścianą i schowałam głowę w ramionach. Dlaczego to wszystko jest takie trudne?! Ze złości kopnęłam jakąś butelkę. Plastik potoczył się z głośnym stukotem po korytarzu. Spłoszona pobiegłam szybko na dwór. Schowałam się w pobliskich krzakach i czekałam. Policzyłam w myśli do dwustu i dopiero potem udało mi się wyjść. Nadal rozjuszona wdrapałam się na dach i spojrzałam na wielki, błyszczący księżyc.
- Czego tak świecisz i przyglądasz się moim kłopotom?! – zapytałam cała we łzach – Nie masz nic lepszego do roboty?!
Pobiegłam przed siebie balansując po obluzowanych dachówkach. Po chwili złapały mnie jakieś ręce i przytrzymały.
- Zostaw mnie! Chcę skoczyć! – krzyknęłam zdławionym głosem. Jednak ten ktoś mnie nie puścił tylko mocniej szarpnął tak, że upadłam na plecy.
- Człowieku ogarnij … - urwałam, bo przede mną stał Reiko.
(Reiko?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)