Zwykle jestem wygadana, pyskata i mam coś do powiedzenia, a teraz nagle ucichłam. Czułam się jak niemowa bez strun głosowych, która na dodatek pogubiła się w labirynncie uczuć i całkowicie straciła swoją pewność siebie.
- Nie wiem jak Ci mogę pomóc, nie potrafię przywracać pamięci - spuściłam głowę i spojrzałam na swoje dłonie, ale po chwili mój wzrok wylądował na Rosco. Nieustannie obserwował gwiazdy, mrucząc jakieś niezrozumiałe słowa, wyglądało to, jakby kogoś przeklinał.
- Może lepiej wracajmy do uniwersytetu - podniosłam się z ziemi.
- Uniwersytetu? - jego oczy odwróciły się od nieba.
- Tak, jesteśmy uczniami, wszystko Ci wytłumaczę - odparłam. Chłopak wstał z ziemi i wykrzywił usta w lekkim uśmiechu. Mieliśmy już iść, gdy...
- Przeklęte smarkacze - wydukał półprzytomny łowca, który usiłował stać na nogach.
- Daj już sobie spokój, jesteś tylko skończonym kretynem, nie masz szans - odezwał się Rosco.
- Zobaczymy... - uśmiechnął się szyderczo, ale zamiast błagania o listość, uzyskał pięścią w twarz od niebieskowłosego.
- Pieprzony dureń - burknął chłopak - Idziesz? - zwrócił się do mnie.
Przytaknęłam w odpowiedzi i dogoniłam pomocnika śmierci. Uśmiechnęłam się ciepło, lecz nic nie odpowiedział, w sumie... Ja też się dziwnie czułam. Myśli rozwalały mi głowę, szczególnie znaki zapytania, a jeszcze bardziej żywe były uczucia. To wszystko spadło na mnie znienacka, przygniatając niepewnością oraz strachem. Wreszcie musiałam to przed sobą przyznać... Czuję coś do Rosco. Nie wiem co, nie umiem tego opisać ani określić, ale wiem, że TO jest i z każdą chwilą staje się silniejsze...
<Rosco?>