Światło połówki księżyca oświetlało północną część biblioteki, tylko w najcjemniejszych kątach stały wiecznie zapalone świeczki. Cienie poruszane przez ich chybotliwe płomienie mocno działały na wyobraźnię. Ja siedziałam na lekko zapadniętym, miękkim, zielonym fotelu. Świetnie stąd było widać drzwi i wrazie czego, można było łatwo uciec. Dochodziła północ. W bibliotece zapanował mrok, ponieważ jedna z chmur przysłoniła księżyc. Byłam ubrana w szary podkoszulek i spodenki oraz różowe skarpetki, jakoś nigdy nie byłam fanką kapci (ani szlafroków). Nie byłam senna. Coś przemkneło obok regału. Każdy by pomyślał, że to przywidzenie. Ale nie ja (niestety). Bo widziałam niektóre rzeczy, których nie widzą inni. Rzeczy to może złe określenie. Widzę potwory. Nie widzę tajnych przejść, pułapek, śladów itp: tylko właśnie, potwory. Na to pewnie jest inna nazwa, ale ta wydaje mi się najtrafniejsza. Zwróciłam uwagę na zegarek, już pierwsza w nocy. Zielonooki nie przychodził, i może nawet nie przyjdzie. Wpadłam na genialny pomysł by wspiąć się na regał. Ale Jestem tchórzem i przed wspinaczką zamieniłam się w dym. Usiadłam po turecku. Spłoszyłam jakiegoś elfa. W półmroku narysowałam latarenkę, którą zapaliłam (a wcześniej "ożywiłam"). Spojrzałam na spłoszonego elfa unoszącego się kilka metrów dalej.
- Wybacz, nie mogę zasnąć. - Narysowałam kolibra i go również przywołałam do życia. Nim zdążyłam się zaprzyjaźnić z mieszkańcem biblioteki, uciekł spłoszony przez skrzyp drzwi.
<Agura? Stało się coś? Dlaczego się spóźniasz ?>